Tai Chi nie pasuje do naszych czasów.
Tai Chi nie pasuje do ludzi żyjących w dwudziestym pierwszym wieku pełnym pośpiechu i hałasu. W wirze zajęć nie mamy czasu na kontemplację przyrody, na delektowanie się naszymi relacjami z bliskimi. Jakim cudem mielibyśmy znaleźć czas na to, by zająć się własnym umysłem, ciałem i energią?
Im bardziej tai chi nie przystaje do naszego życia tym bardziej wydaje się atrakcyjne bo oczywiście chcielibyśmy być zdrowi, sprawni i spokojni.
Tai chi wydaje się być piękną obietnicą, więc szybko chcielibyśmy się nauczyć wszystkich potrzebnych ruchów, układów i oddechów. Stosować tai chi jak tabletkę albo przepis na sprawność. Problem leży w tym, że tai chi to nie tabletka, nie przepis, nawet nie gimnastyka. Wielcy i pomniejsi mistrzowie tai chi napisali, w swoim czarującym języku, tomy arcymądrych wywodów czym jest tai chi. Studiowanie tych mądrości niezwykle pomaga w kultywowaniu sztuki tai chi, ostatecznie jednak zawsze stajemy wobec tych nauk sami z naszym skromnym ciałem, rozedrganym umysłem i utrudniającą wszystko energią.
A w tai chi niczego nie można się nauczyć szybko albo byle jak.
Cała wiedza musi przepłynąć od naszych stóp do końca palców i nikt nie jest w stanie za nas tego poczuć. I tu pojawia się wróg największy – brak cierpliwości. Zniechęcamy się bo mylą się nam własne dłonie i nogi. To co z prawej strony nagle ląduje z lewej, a ciało zachowuje się jakby nie należało do nas. Strasznie deprymujące dla żądnych szybkich efektów ludzi XXI wieku. Szukamy pomocy u mistrza, a on najczęściej ma dla nas piękny uśmiech i zapewnienie, że na pewno kiedyś się nauczymy. Kiedy? Jutro?
Dla mnie tai chi to droga, na której nigdy nie wiadomo kogo spotkam i co się wydarzy. Ciągły ruch i oddech – dawno zagubiony w nowoczesnym stylu życia.
Odchodzenie i powracanie, dawanie i dostawanie, obserwacja i aktywność, zamknięcie i otwarcie, przyciąganie i odpychanie. Życie przynosi nam wiele ról, niektóre wybieramy, a inne są nam narzucone bez naszej woli, ale na drodze tai chi jesteśmy my sami, bez żadnych określeń, opisów i przyporządkowań. Nie ma tai chi matki, tai chi syna, ojca, tai chi prawnika, sprzedawcy, emeryta… Choć oczywiście wszystkie te role bardzo aktywnie mogą nam przeszkadzać w trakcie nauki tai chi… Jest trochę tak, że trzeba zapomnieć o całym teatrze, w którym bierzemy udział i zacząć „być”. Codziennie, albo chociaż co drugi dzień. Okazuje się, że nie jest to łatwe i wymaga cierpliwości – wartości absolutnie deficytowej w naszych czasach. To trochę tak jakbyśmy chcieli, żeby nowonarodzone dziecko miało wszystkie cechy dorosłego człowieka. Nie mamy wobec niego takich wymagań. Długo czekamy, żeby stwierdzić kim właściwie jest. Tak właśnie jest moim tai chi. Mało o nim wiem bo cały czas się przekształca. Dziś nie jestem już tym kimś z wczoraj. Zmieniały się style, zmieniali się mistrzowie – 26 lat cierpliwości. Dużo pracy i czasu w konstruowaniu tai chi. Ruch za ruchem, również w obliczu pokus podbudowywania swojego ego, co według mojej obserwacji bardzo często dotyka tych, którzy umieją więcej niż inni.
Ego rośnie, ale tai chi to wcale nie służy. Smutne.
Czasem myślałam, że już coś umiem, wydawało mi się, że jestem czegoś pewna i właśnie wtedy następowała zmiana. Solidna dawka pokory. Musiałam spojrzeć w siebie i na siebie jeszcze raz, ale jednak nie od początku – za to z poczuciem ogromu pracy przed sobą i cierpliwością nierzadko wystawianą na próbę. Choćby wtedy, kiedy w mroźny niedzielny poranek droga do Płocka na zajęcia z Mariuszem wydawała się okropnie uprzykrzona albo w piątkowy wieczór, kiedy czułam, że wszystko jest możliwe oprócz tego, że zaraz wyjdę z domu na zajęcia z Radkiem. Jakże jestem wdzięczna wszystkim moim nauczycielom, że i im się chciało…
Kłopot w tym, że na każdych zajęciach dowiaduję się , jak mało jeszcze umiem… Dlatego cierpliwie pracuję i wiem, że sprzyja mi wolne tempo, że nie wolno mi się zatrzymać bo jeśli tylko mogę wziąć wdech to następny będzie wydech.
Kiedy staję w letni poranek – sama z zestawem wszystkich moich kości ścięgien, mięśni, wdechów i wydechów – pozbywam się wszystkich uporczywych myśli i bardzo powoli wykonuję odparowanie, ściągnięcie, nacisk, pchnięcie, pojedynczy bicz… Jestem.
Ewa
Bardzo ciekawy tekst. Az milo sie czyta.
Gratuluję Ewo :)
Przeczytałem jeszcze raz, dziś na spokojnie. I z przyjemnością mogę stwierdzić, że całkowicie zasługujesz na swoją nagrodę. Świetny tekst. Ostatnio również uwolniłem się spod presji Mojego Ego i uświadomiłem sobie tym, że tak wiele jeszcze muszę się nauczyć, że umiem bardzo niewiele…
Tak więc, cieszę się, że wygrałaś i mam nadzieję, że otworzy to przed Tobą nowe możliwości…
Bo jak już się sama przekonałaś, jeśli chcesz wygrać, to wygrasz. Ty chciałaś i udało Ci się. Pamiętaj, że wielki sukces, zaczyna się zawsze od małego zwycięstwa. Zwyciężaj więc każdego dnia Swoje małe bitwy, a wygrasz całą wojnę i będziesz w niebie…
Wiesz czemu jeszcze cieszę się, że to Ty wygrałaś, a nie Ja?
Bo Ja kocham “Dwójkę”. Jest Moją liczbą życia…
I powiem Ci przy tym, taką pewną mądrość.
Zwolnij czasem, warto być drugim…
Ja zawsze wolałem być drugi, lubię być na szczycie, jednak trochę w cieniu.
Jednak dla “Dwójki”, pragnę być tym pierwszym i jedynym, i cieszyć się blaskiem Jej słońca, pośród Mojego cienia…
Oto czym jest Yin i Yang…
Oto czym jest Tai Chi…
Oto czym jest Miłość…
Pozdrawiam i życzę wszystkiego, co dobre i piękne.
Stiven :)